Wczoraj wieczorem pozegnalysmy Banaue. Podziekowalysmy Beatriz za goscine i o 7 pm wsiadlysmy w nocny autobus do Manili. Wydawalo nam sie ze jestesmy dobrze przygotowane do drogi: dresy, bluzy, kurtki, skarpetki, szale. Nic to jednak nie pomoglo na bezlitosna klimatyzacje w azjatyckich autobusach:-\ Co ciekawe azjatom tez bylo zimno, ale klimy nie przykrecili. Tym oto sposobem Martek cierpi na bolace migdaly, a ja juz nie mam tej czesci ciala wiec nie czuje;-) O 4 rano, nietomne, wysiadlysmy w Manili na terminalu Sampaloc, gdzie otoczyla nas gromada taksowkarzy pytajacych z kazdej strony "airport", "airport", "where you go", "where you go"... Pojechalysmy do naszego Tune hotelu liczac, ze o 5 rano pozwola nam sie zalogowac mimo, ze check-in standardowo jest o 2 po poludniu... Przeliczylysmy sie, recepcjonistki nie byly tak pomocne jak nasza Beatriz z Homestay i chcialy nas skasowac za cala noc. Po negocjacjach zaplacilysmy za wczesniejszy check-in i wreszcie moglysmy wziac prysznic i odespac ta ciezka noc...
Dzisiejsze popoludnie spedzamy na nic nierobieniu:-) Po dobrym obiadku, siadlysmy na kawie w ... Mc Donald... bo niestety wszedzie tu maja tylko instant coffe... Martek leczy migdaly lodami Mc Flurry i marzymy juz tylko o tym aby przeniesc sie na plaze. Jutro rano lecimy na Palawan:-) ps. Poza Mc Donaldem Marta zaliczyla rowniez tutejsza apteke, zaopatrujac sie w miejmy nadzieje skuteczne preparaty.
czwartek, 6 marca 2014
Back to Manila
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz