niedziela, 9 lipca 2017

Biegiem na Rysy

Rok temu pierwszy raz spróbowałam biegania po Tatrach. Już wówczas przekonałam się, że nie jest to łatwe. Podbiegi po tatrzańskich kamiennych szlakach wymagają bardzo dużo siły, a zbiegi niesamowitej koordynacji i koncentracji. Moje bieganie sprzed roku bardziej przypominało szybki marsz i schodzenie w podskokach ;) Mimo tego, spodobało mi się. Byłam też wówczas w dobrej kondycji po wyjściu na Elbrus. Od tego czasu moje bieganie trochę podupadło, tym bardziej dziwię się sobie, że zachciało mi się wybiegać na Rysy ;)

Zdecydowanie potrzebowałam się oderwać od rzeczywistości. Pomimo różnych pomysłów na zbliżający się weekend wybraliśmy z Sebastianem Tatry. Nocowaliśmy jak zwykle u naszej ulubionej gaździny, w drewnianym domu z pięknym widokiem na Giewont.

Sobotę rozpoczęliśmy leniwie i dopiero po 10 rano ruszyliśmy w drogę. Na szczęście szlak zaczyna się w Kościelisku więc szybo znaleźliśmy się na drodze pod Reglami. Dobiegliśmy do wejścia na szlak w stronę Doliny Małej Łąki. Tam też  rozpoczął się niepozorny, zaledwie 2 kilometrowy podbieg na Wielką Polanę w Dolinie Małej Łąki. Oj, zmęczyłam się. Dalej biegliśmy na żółty szlak ku Kondrackiej Przełęczy. Ścieżka robiła się wąska i coraz bardziej stroma, a mi było coraz trudniej. Do pewnego momentu biegłam, później mogłam już tylko wychodzić, starałam się jednak trzymać szybkie tempo. Na przełęczy chwil odpoczęliśmy. Ludzi było sporo, mimo, że pogoda nie zachwycała. Z różnych stron zbierały się chmury dlatego zdecydowaliśmy się na powrót trochę szybszym, czerwonym szlakiem na Przełęcz w Grzybowcu. Zapomniałam już że ten szlak jest dosyć stromy więc zbieganie nie należało do najłatwiejszych. Byliśmy już na trasie czarnego szlaku prowadzącego z powrotem do Doliny Małej łąki gdy zaczęło grzmieć i dopadła nas potężna ulewa, istne urwanie chmury. Kurtka przeciwdeszczowa pomogła o tyle o ile, pozytywne było to, że burza do nas nie dotarła, a deszcz w końcu ustał. Biegliśmy wytrwale do samego Kościeliska choć przyznam, że na drodze pod Reglami zmęczenie było znaczące.

Im większe zmęczenie tym milsza regeneracja. Więcej można zjeść i dłużej poleniuchować ;) Wszystko po to by następnego dnia, wcześnie rano ruszyć na Rysy. Nie przewidzieliśmy tylko, że u naszych dobrych znajomych zabawimy do późna. To sprawiło, że na sen mieliśmy jakieś 5 godzin. Na parking Palenica Białczańska dotarliśmy o 7 rano. Ruszyliśmy truchtem drogą na Morskie Oko. Byliśmy jedynymi biegaczami. Powoli mijaliśmy kolejne grupy turystów. Mapa pokazuje, że od parkingu do Morskiego Oka jest niecałe 8 kilometrów i prawie 500 metrów przewyższenia. Już rozumiem dlaczego tak ciężko się biegło. Ta asfaltowa droga w mojej pamięci kojarzyła się jako płaska trasa doliną, tymczasem przewyższenie jest całkiem spore. Nad Morskim Okiem byliśmy chwilę po 8 rano. Było bardzo przyjemnie, wciąż spokojnie i cicho. Niebo i woda mieniły się odcieniami błękitu. pozwoliliśmy sobie na dłuższy odpoczynek i przed 9 ruszyliśmy dalej truchtem.





Obiegając Morskie Oko czułam sporą przyjemność, płaskie, duże głazy tworzące ścieżkę ułatwiały stawianie stabilnych susów. Ciężko zaczęło się na podbiegu do Czarnego Stawu. Tam nie da się biec! A przynajmniej ja nie umiem ;) Zmęczyłam się tam strasznie. Sebastian był jak zwykle o kilkadziesiąt metrów przede mną. Trasa wzdłuż Czarnego Stawu wypłaszacza się dzięki czemu znów mogliśmy biec. Im dalej od Czarnego Stawu tym trudniej. Bieg zamienił się w szybki marsz. Nie robiłam dłuższych przerw, poza 10-15 sekundowymi przystankami na wyrównanie oddechu. Organizm uspokoił się gdy zaczęły się łańcuchy. Ponieważ nie znałam tej trasy, szłam ostrożnie. Doganiałam kolejne osoby, aż w końcu musiałam stanąć w kolejce, w kolejce na Rysy! Podziwiając widoki mogłam też zaobserwować jak bardzo trasa letnia różni się od zimowej. Ponad rok temu w kwietniu szłam na Rysy zupełnie inną ścieżką, w śniegu po kolana, ale też dużo prostszą i krótszą drogą, teraz wspinam się łańcuchami po nagich skałach. Dotarłam do takiej półki przed szczytem, gdzie rok wcześniej się wycofałam. Miejsce to, wtedy tak straszne, teraz nie robiło już takiego wrażenia.Na szycie było dużo ludzi ale znalazł się i dla nas głaz aby na chwilę przysiąść i zjeść smaczną kanapkę z czosnkiem niedźwiedzim ;)





Do zejścia również była kolejka. Niestety napotykaliśmy na korek jeszcze przez co najmniej kolejną godzinę. Dopiero po zejściu z trasy z łańcuchami mogliśmy przyspieszyć. Strome głazy nie zachęcały mnie, zdecydowanie nie wiem jak można biegać w takim miejscu. Zbieganie w moim wydaniu zaczęło się więc dużo niżej. Im bliżej Czerwonego Stawu tym było łatwiej. Odczuwałam jednak zmęczenie po całym dniu, ucieszyłam się więc bardzo gdy dobiegłam do dzikich tłumów nad Morskim Okiem. Nie żebym cieszyła się ze spotkania z tym tłumem ludzi ale przynajmniej mogłam chwilę odpocząć ;) Dawno nie byłam nad Morskim Okiem w taki popularny dzień i zapomniałam już ile tu potrafi przychodzić ludzi. Szybko ruszyliśmy stamtąd ale samotni poczuliśmy się dopiero w samochodzie ;)