czwartek, 10 lipca 2014

Koniakowo, koronkowo

Nasze przybycie do tej części Polski było związane z Góral Marathonem, w którym super biegaczka Inka brała udział ze sporym sukcesem :-) Ja tym razem byłam niestrudzonym kierowcą Inki ignorującym znaki drogowe, a słuchającym się GPSa i tym sposobem udało się pojeździć autem po super trasie, która de facto była jednocześnie trasą ultra marathonu... i nawet późnym popołudniem spotkałyśmy na niej jeszcze ostatnich ultra-maratończyków...
Zupełnie przypadkiem trafiliśmy do Koniakowa. Ja, znawca trendów mody przypomniałam sobie o słynnych koronkowych majtkach z których Koniakow słynie:) W ten oto sposób, nie dość, że stałyśmy się posiadaczami seksownych stringow, to jeszcze nauczyłyśmy się grać na rogu pasterskim :) A wszystko to obok karczmy Kopyrtołka, w której właśnie zaczyna się dicho. Zostajemy?:)
ps/ Na dicho nie zostałyśmy, ale udało nam się dotrzeć na lokalny festyn i już sama droga była atrakcją bo towarzyszyło nam w niej milion świetlików, a na festynie płonąca watra, piwko, tańce... :-)









niedziela, 16 marca 2014

ขอบคุณ i salamat po

Swiat jest maly! Nasz klimatyzowany autobus z El Nido do Puerto Princesa przewozil na swoim pokladzie samych lokalesow, nasza dwojke oraz ... grupe Polakow, a wsrod nich 2 dziewczyny, ktore chodzily do tej samej podstawowki co ja, i ktore ostatni raz widzialam jakies 15 lat temu;-)  ... czasem latwiej sie spotkac na koncu swiata.
Po jednej nocy w Puerto Princesa spedzilysmy caly dzien na lotniskach i w samolotach by poznym wieczorem dotrzec do Bangkoku:-) A tam poczulysmy sie juz prawie jak w domu;-) Ostatni dzien naszych wakacji uplynal nam pod haslem: ktora bluzke kupic i co by tu jeszcze zjesc:-)  Nie myslcie jednak ze tylko trwonilysmy pieniadze. Zmeczylysmy tez nogi wycieczka poza typowo turystycza Khao San Road aby zobaczyc jak Tajowie spedzaja czas nad ogomna rzeka Chao i w pieknych okolicznych parkach. Wieczorem wznioslysmy toast za nasz wyjaz, a obserwujac siedzace obok nas piecdziesieciolatki ochoczo dyskutujace z mlodymi Chinczykami,wypilysmy rowniez za plan powrotu do Bangkoku za 20 lat... choc po cichu liczymy, ze nastapi to zdecydowanie wczesniej;-) Ostatnie 20 bathow wydalam na pancake z bananem, a Marta bogatsza o 60 bathow upolowala jeszcze jedna bluzke. Mialysmy ochote jeszcze troche tych toastow powzosic, niestety, a moze stety, w centrum turystycznej rozrywki BKK nie mozna placic karta... wiec poszlysmy spac;-)  Aktualnie oczekujemy na lotnisku na nasz lot liniami KLM do Amsterdamu, a potem do Warszawy. Tesknimy za Wami, za polskim glutenem w chlebie, za schabowym i za wlasnymi lozkami:-)

ขอบคุณ i salamat po czyli DZIEKUJEMY w jezyku Tajow i Filipinczykow za te trzy tygodnie obfitujace w przygody, zaskakujace zwroty akcji, nowe znajomosci, piekne miejsca i smaki tutejszej kuchni:-)

Ps. Ten bus ze zdjecia to na szczescie nie nasz autobus, ale przykladowy bus na przykladowym filipinskim dworcu:-)

czwartek, 13 marca 2014

Do widzenia Corong-Corong

W oczekiwaniu na ostatni obiad w naszym hostelu Islandfront postanowilysmy napisac krotkiego posta. Wczorajszy dzien i dzisiejsze przedpoludnie spedzilysmy glownie na wyrownywaniu opalenizny... wiem, wiem - nuda, ale to bedzie nasza glowna pamiatka z Palawanu i miejmy nadzieje ze w miare dlugotrwala;-)  Dzis w koncu mozemy zrezygnowac z diety ryzowej, dlatego zdecydowalysmy sie na kurczaka z ... ryzem;-)  i vege makaron. O 1 pm wsiadamy w autobus do Puerto Princesa, skad jutro lecimy do Manili, a z Manili do Bangkoku... czyli powrotow czesc pierwsza...

środa, 12 marca 2014

Zemsta punka

Noc w nowym pokoju minela nam bez przygod i poki co nie odkrylysmy aby poza nami jakies inne stworzenia go zamieszkiwaly, no moze oprocz mrowek :-)  Po 9 rano wyplynelismy na island hopping. Wraz z nami 3 sasiadow z za miedzy - z Niemiec. Nasza lodka byla chyba najmniejsza i najbiedniejsza ze wszystkich, ktore spotkalismy po drodze, tymczasem spokojne jeszcze dzien wczesniej morze, przybralo na sile. Mielismy niezla bujanke na falach i co jakis czas orzezwiajacy prysznic w postaci rozbijajacych sie o nasza lodke fal... Nasz kapitan zachowywal sie jakby to byla jego codziennosc, co dawalo nam poczucie ze wrocimy calo;-)  Na wycieczce odwiedzilismy dwie piekne laguny, ukryte pomiedzy skalami, z blekitna woda jak z obrazka. Na lunch zatrzymalismy sie na bezludnej wysepce, zaliczylismy tez snorkeling, a na koniec wyladowalimy na rajskiej plazy... niestety na rajskiej plazy rowniez czasem wieje wiatr co sprawilo, ze wolelismy tam stac niz lezec;-) Zaprzyjaznilimy sie z naszymi niemieckimi kompanami i wspolnie spedzilismy mily wieczor jedzac, pijac i rozmawiajac o zyciu, podrozach, sporcie, Borussi Dortmund, odejsciu Lewandowskiego etc.:-)  Wydawalo by sie ze wspanialy dzien, prawda? Pewnie rowniez zastanawia Was skad ten niepasujacy do tresci tytul posta? Otoz noc i dzisiejszy poranek spedzilymy na walce z klatwa faraona, ktora nazwalismy klatwa punka - polskiego punka mieszkajacego w Niemczech, ktorego poznalysmy dwa dni temu i ktory "wykrakal" nam obecna sytuacje... To byl koszmar... Na szczescie sprawy maja sie troche lepiej, zazylysmy rozne kombinacje lekarstw, miedzy innymi tabletki na zaladek od zaprzyjaznionych Niemcow i aktualnie odpoczywamy. Jestesmy na diecie ryzowo-bananowo-krakersowo-herbacianej;-)  a wiec zegnajcie krewtki, kurczaki, porki, nudlle i inne specjaly...przynajmniej do Bangkoku...;-)

niedziela, 9 marca 2014

Długa droga do El Nido ....

Wczoraj 9 marca po prawie 7 godzinach jazdy mini vanem z Puerto Princesa wyladowalysmy w El Nido , a właściwie w Corong Corong czyli wiosce obok El Nido. Mini Van okazal się koszmarem, najdrozszym jaki mialysmy do tej pory i najgorszym transportem  :-( po prostu byl przeladowany..na jednym z postojow po naszym, i Francuzow podrozujacych z nami, proteście kierowca nie zabrał dwóch ekstra osób , które miały siedzieć razem z nim na przednim siedzeniu !
Finalnie dotarlysmy do El Nido i rozpoczelysmy szukanie fajnej miescowki na nasze 5 nocy. Po jakiś 20 minutach jezdzenia triciklem i szukania noclegu , Inka spostrzegla, że nie ma aparatu ... Rozpoczela się walka z czasem i szukanie vana , gdzie aparat został. Nikt nie miał kontaktu do kierowcy vana , który już był w drodze do innej miejsciwosci...zaczelysmy dzwonić do menadzera z Puerto , który aranzowal nam vana, ale nie był pomocny ...w koncu kierowca naszego tricikla jakims cudem skontaktowal się z synem kierowcy i obiecal , że koło 17 aparat trafi w nasze ręce :-)
Rozpoczęlismy ponowne szukanie noclegu , z tym również nie było tak łatwo , bo albo było bardzo drogo , albo mini pokoiki , albo brak wolnych miejsc , albo po prostu brzydko... Musimy zaznaczyć , że nie ma tu bankomatu , więc mamy odliczone pieniądze i nie mozemy przekraczac budżetu, a okazalo się, że tu wszystko jest drozsze , nawet woda w sklepie ....
Tak więc po dlugich poszukiwaniach znalazlysmy lokum w Corong Corong i po negocjacjach cena została obniżona o 1/3. Rozlozylysmy się w naszym pokoju o dość ciekawej architekturze gdzie w łazience są dwa prysznicem , jeden ma tylko goracą wodę między 14 a 6 rano , a drugi tylko zimną :-) i bardzo trudno pomieszac ta wodę , więc konczy się na zimnym prysznicu ... Wczorajszy dzień zakonczylysmy na plaży popijaca tutejsze brandy ( najtanszy alkohol jaki tu jest ) swietujac odzyskanie aparatu i myslalysmy, że spokojnie możemy spać. Jednak nie ! Pierwsza w nocy i budzi nas hałas dobiegajacy spod naszego sufitu ...przedziwne dzwieki, chrobotanie, "skialczenia " itd ...usilujemy to ignorować ale widzimy, że z naszej polki uciekają bułki ... coś  chce się do nich dobrać. Nie wytrzymslysmy i poszlysmy do recepcji , gdzie pan z bardzo smutna miną oznajmil , że bardzo mu przykro ale to pewnie ....szczury !
Ale zapewnil nas , że nas nie będą ruszac , więc usiłowałysmy zasnąć ponownie .... o 7 rano znów to samo, przrazliwe dźwięki ... i co ? To nie szczury tylko koty pod naszym dachem ! Zagadka została wyjasniona ! Tylko nadal nie wiemy co chciało nam zjeść bułki...bo kot to nie mógł być.
Poranek dzisiejszy rozpoczelysmy na plazowaniu , teraz już obiadek jemy i idziemy się przenieść do nowego pokoju :-) Bo z kotami spać nie chcemy :-) i miejmy nadzieję , że dziś w nocy żadne inne storzenia się nie przyplaczą ...

sobota, 8 marca 2014

Snorkeling na Honda Bay

Zacznijmy od tego, ze wlasnie lezymy na hamakach w naszym Dallas Hostelu i odpoczywamy po calodniowym island hopping na Honda Bay. Plynelismy bardzo kolorowymi lodkami zbudowanymi przynajmniej czesciowo z bambusa, nasz kapitan wygladal na prawdziwego wilka morskiego wiec morze nie bylo nam straszne;-)  Zaczelismy od wymarzonego plazowania i plywania posrod rybek na Starfish Island. Nastepnie czekal na nas kolorowo zastawiony stol pod strzecha;-) Mialysmy okazje sprobowac kraba, wygladal efektownie, jednak obydwie stwierdzilysmy, ze za malo miesa z tego skorupiaka jak na ilosc zabawy wlozonej w rozebranie go na czesci;-)  Kolejnym punktem naszej wycieczki byl snorkeling, bylysmy naprawde profesjnalnie przygotowane;-) Bylo fajnie ale rafa nie spelnila naszych oczekiwan kolorystycznych... Na koniec trafilysmy na urocza wysepke z mieciutkim piaskiem i blekitna woda:-)  Po powrocie do Puerto Princesa wybralysmy na kolacje wersje low cost, czyli grilowana rybe z ryzem i mango shake. W drodze powrotnej spotkalysmy poznanego dzien wczesniej Noela, wlasciciela budek ze zdrowymi koktajlami Express Counter - Twister. Przywital nas usmiechem i oznajmil  ze nasze wczorajsze zdjecie jest juz na Fan Page jego firemki. Poczestowal nas lokalnym owocem - makupa (czytaj makopa;), ktory w smaku przypominal troszke polskie jablka. Dzis musimy sie jeszcze spakowac, bo jutro o 7 rano wyruszamy do El Nido:-)

czwartek, 6 marca 2014

The city of the living God...

Czyli witamy u bram Palawanu :-) Manila dziś o 6 rano pożegnała nas zachmurzonym niebem i nadal zakorkowanymi ulicami, za to Puerto Princesa przywitała nas upalem i wszechobecnymi triciklami :-)
Na lotnisku wpadlysmy w małą konsternacje bo nie było żadnych taksowek ...bo taksowkami są tu tricykle :-) Idąc grzecznie za Panem niosacym walizkę Inki ( i dlatego lepiej czasem mieć walizke na trzech kółkach niż plecak, bo walizkę ktoś poniesie a plecaka już nie ) zastanawialysmy się gdzie on upchnie w tym małym pojezdzie dwie walizy , ale wystarczył kawałek sznurka i gotowe !
Po 5 minutach dotarlysmy  do Dallas Hostel, który jest dość interesujący :-) mamy jedno łóżko , mini łazienkę ( chyba najmniejszą jaka była do tej pory ) ale walizki dało się otworzyć na podlodze i nawet zostało mini przejście, więc nie jest zle! Zaznaczylysmy nasza obecność na mapie świata, która wisi w lobby - szpileczką :-)
A teraz już przedwcześnie uczcilysmy święto Kobiet serwując sobie obiad XXL i idziemy w miasto na shopping :-)
Aha i wycieczkę na jutro już mamy zaplanowaną - wyjeżdżamy o 7 rano w kierunku Honda Bay, island hopping welcome !
Ps. Apteka znów poszukiwana :-(

Back to Manila

Wczoraj wieczorem pozegnalysmy Banaue. Podziekowalysmy Beatriz za goscine i o 7 pm wsiadlysmy w nocny autobus do Manili. Wydawalo nam sie ze jestesmy dobrze przygotowane do drogi: dresy, bluzy, kurtki, skarpetki, szale. Nic to jednak nie pomoglo na bezlitosna klimatyzacje w azjatyckich autobusach:-\ Co ciekawe azjatom tez bylo zimno, ale klimy nie przykrecili. Tym oto sposobem Martek cierpi na bolace migdaly, a ja juz nie mam tej czesci ciala wiec nie czuje;-) O 4 rano, nietomne, wysiadlysmy w Manili na terminalu Sampaloc, gdzie otoczyla nas gromada taksowkarzy pytajacych z kazdej strony "airport", "airport", "where you go", "where you go"... Pojechalysmy do naszego Tune hotelu liczac, ze o 5 rano pozwola nam sie zalogowac mimo, ze check-in standardowo jest o 2 po poludniu... Przeliczylysmy sie, recepcjonistki nie byly tak pomocne jak nasza Beatriz z Homestay i chcialy nas skasowac za cala noc. Po negocjacjach zaplacilysmy za wczesniejszy check-in i wreszcie moglysmy wziac prysznic i odespac ta ciezka noc...
Dzisiejsze popoludnie spedzamy na nic nierobieniu:-) Po dobrym obiadku, siadlysmy na kawie w ... Mc Donald... bo niestety wszedzie tu maja tylko instant coffe... Martek leczy migdaly lodami Mc Flurry i marzymy juz tylko o tym aby przeniesc sie na plaze. Jutro rano lecimy na Palawan:-) ps. Poza Mc Donaldem Marta zaliczyla rowniez tutejsza apteke, zaopatrujac sie w miejmy nadzieje skuteczne preparaty.

wtorek, 4 marca 2014

Wieczor w acoustic barze

Przed 20 pojawilysmy sie w acoustic barze. Nazwa wydaje sie Wam pewnie zachecajaca ale sam bar nie grzeszyl designem;-) Nie przyszlysmy tam jednak dla stylu lecz dla naszego przewodnika Joshua, na ktorego na dodatek musialysmy poczekac;-) Warto jednak bylo bo Joshua przygotowal sie i przywital nas lamanym polskim "jak sie macie":-)  Rozmawialismy przy dzwiekach mieszanki muzyki country (!), pop i lokalnych hitow. Na koniec sam Joshua zagral i zaspiewal dla nas:-)  Jak grzeczne dziewczynki opuscilysmy acoustic bar lekko po 9 wieczorem, gdyz Beatriz, wlascicielka naszego Homestay jest jak nasze mamy, bardzo troskliwa i dala nam wychodne tylko do 9:30;-) Byla mile zaskoczona gdy przyszlysmy na czas, okazalo sie ze zagladnela do acoustic baru zeby sprawdzic czy faktycznie tam jestesmy i czy faktycznie z przewodnikiem Joshua. Niezly z niej szpieg bo nawet jej nie zauwazylysmy;-) Ps. Radzio, zgodnie z prosba zaczelam promowac Twoja muzyke na Filipinach. Zaprezentowalam Joshua'le Czarna Gore, wsluchiwal sie i pytal co to za muzyka;-)

Gdziekolwiek jestes ...czyli lekcja polskiego na tarasach ryzowych ...

Celem dzisiejszego dnia były tarasy ryzowe w Batad, które mają dwa tysiace lat. Po godzinie jazdy jeepneyem z międzynarodowym towarzystem znalazlysmy się w punkcie, gdzie zaczęła się nasza piesza wycieczka po tarasach i gorskich ścieżkach. Mniej wiecej po godzinie drogi ukazały nam się piękne tarasy , a nasz przewodnik Joshua wyjasnil nam ich powstanie , jak rośnie ryż , który jest najlepszy itd ..po powrocie robimy ryzowe party, już w walizkach mamy kilogram czerwonego ryzu :-)
Ludzie tu uprawiają ryż z pokolenia na pokolenie i tylko na własny użytek , nie uprawia się tu ryżu na sprzedaż.

Oprócz tarasów kolejna atrakcją był górski wodospad, do którego prowadziło ponad 700-set schodów. Nie miałyśmy strojów ,ale orzezwienie po dwu godzinnym marszu przyniosio zanuzenie stóp w wodzie i spadajce zimne kropelki wody z wodospadu.
W drodze powrotnej Joshua komponowal romantyczna piosenke po polsku i prosil, żebyśmy tlumaczyly takie zdania :"gdziekolwiek jestes będę tam, gdziekolwiek pojdziesz będę tuż obok", slowo gdziekolwiek sprawialo mu tylko małe trudności i potrafił to nawet zaśpiewać :-)
My oczywiście też nauczylysmy się kilku słów od naszych towarzyszy :-)
"Arigato " po japonsku dziękuję ... "ike ike "  idziemy i jeszcze kilka innych po francusku i niemiecku, no i oczywiście w dialekcie filipinskim "salaman po" :-)
A teraz mowimy ciao i uciekamy na piwko z naszym przewodnikiem, do baru, którego nazwy on nie zna , ale znajduje się w budynku bez dachu :-)