niedziela, 30 kwietnia 2017

Wspinaczka nad jeziorem Garda - Via Ferrata Monte Albano

Garda. Kilka lat temu znad pięknego jeziora przedwcześnie wygoniły mnie straszne upały, które dawały się szczególnie we znaki pod namiotem. Tym razem wybraliśmy się tam początkiem maja. Upałów nie było, za to przyjemne promienie wiosennego słońca mieszały się z powiewem wiatru. Idealna pogoda na ferraty, których tutaj pod dostatkiem. Dość łatwo osiągalne z miasta stały się świetną rozgrzewką przed kluczową wyprawą.

Jeszcze przed dotarciem na kamping, aby nie stać bezczynnie w korku do Riva del Garda, skręciliśmy do miejscowości Mori gdzie ruszyliśmy na Via Ferrata Monte Albano. Wcześniej przeczytaliśmy tylko, że wymaga silnych rąk… Czy po 15 godzinach podróży samochodem ma się silne ręce? Sprawdźmy;-) Bardziej niż silnych rąk potrzebowałam stalowych nerwów. Trasa, choć krótka, okazała się bardzo eksponowana. Kilka trawersów z pięknym widokiem na miasteczko i okolice, sporo drabinek do góry, w tym kilka pionowych, a nawet pochyłych sprawiło, że przejście było dla mnie stresujące i na widok ostatniej drabiny bardzo się ucieszyłam:-) Oczywiście to moje subiektywne odczucie pasjonatki gór z wadą w postaci lęku wysokości. Sebastian natomiast czuł się jak ryba w wodzie, a Krzysiek był tak podekscytowany wyprawą, że nic nie było w stanie go powstrzymać;-) Dla mnie ta ferrata byłaby świetna jako 2 lub 3 z kolei, wtedy pewnie czułabym się bardziej obyta z wysokością. Przetrwałam. Dalej mogło być już tylko lepiej;-)

Popołudniem zameldowaliśmy się na kampingu. Trzeba przyznać, że Włosi dbają o zaplecze. Gorący prysznic w czystej łazience był wszystkim czego potrzebowałam wówczas. No dobrze, może jeszcze przekąska w postaci domowego pesto była niezbędna. Tu Was zapewne zaskoczę, pesto przywieźliśmy do Włoch z Polski, w jego skład wchodził wyśmienity czosnek niedźwiedzi. Jego wytwórcą był Sebastian. Stało się ono idealnym dodatkiem do wszelkich kempingowych dań :)