sobota, 30 lipca 2016

Granica - powtórka z rozrywki

Jest 6:25 rano. Od godziny 3 w nocy jesteśmy na nogach. Od półtorej godziny czekamy na granicy rosyjsko-gruzinskiej. Jak się tu znaleźliśmy?
Jeszcze wczoraj byliśmy na wysokości ponad 4000 m npm. Obudziło nas piękne, sloneczne niebo i góry w chmurach. Do Terskola zjechalismy kolejką, następnie musieliśmy załatwić tak zwany meldunek. Od właściciela kempingu wiedzieliśmy, że można to zrobić na poczcie. Zadanie okazało się mega trudne. Panie w okienku nie chciały wydać kwiatków bo nie mieliśmy wydruku z hotelu lub kwatery, a my przecież nie nocowalismy ani w hotelu ani w kwaterze. Z poczy odesłano nas do hotelu obok, tam jednak nikt nie chciał się podpisać pod naszym fikcyjnym pobytem. Kamil z Magda wychodzi z siebie w przekonywaniu Pan, że mieszkaliśmy na kempingu i że potrzebujemy tylko magicznego paperka, żeby wrócić skąd przyszliśmy. W międzyczasie Tomek negocjowal z kierowcą marszrutki cenę dojazdu do Nalczyka lub Wladykukazu. Kierowca z ceny zejść nie chciał, a po pewnym czasie wycofał się z pomysłu transportu do Wladykukazu, później mieliśmy się przekonać dlaczego. Wracając do Pan z poczty, po jakiejś godzinie przekamazania się okazało się, że zaraz obok poczty jest niepozorny sklepik, w którym pracuje dziewięćdziecio letnia staruszka. Panie z poczty wzięły ksero jej paszportu na potwierdzenie, że u niej mieszkaliśmy. Cala przyjemność kosztowała nas 350 rubli od osoby, 1,5 godziny czekania i sporo stresu. Kierowca busa był bardzo cierpiwy, w ogóle nie skomentował faktu, że czekał na nas tyle czasu zamiast obiecanych 5 minut. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy naszym kempingu po depozyt. Tam też drobny problem się pojawił, bo właściciela trzeba było telefonicznie ściągać na miejsce. Tylko jak tu wykręcić poprawny numer tel? Wszystkie kombinacje 0 i + z przodu nie działały. Na szczęście na kempingu spotkaliśmy młode Rosjanki, bardzo dobrze władające angielskim, od których dowiedzieliśmy się, że wykrecajac kierunkowy do Rosji nie należy już wykręcić regionalnego kierunkowego podanego przez właściciela na początku numeru. Ot zagadka! Czas nieubłaganie nam uciekał. W drodze do Nalczyka awarii uległ bus, zaczęło niemiłosiernie smierdziec mieszanką gazu i benzyny. Kierowca chyba bardzo dobrze znał swój samochód bo za pomocą strzykawki, którą mieliśmy w wyposażeniu apteczki, wyssał płyn z jakiegoś małego pojemniczka, w którym tego płynu być nie powinno, po czym pojechaliśmy dalej. Przesiadka w Nalczyku na marszrutke do Wladykukazu odbyła się sprawnie choć jak zwkle w aurze haosu, do którego chyba jeszcze nie zdążyliśmy przywyknąć. Do Wladykukazu dotarliśmy około 19 wieczorem. Bardzo zła pora na dalszą podróż przez granicę. Co więcej okazało się, że granica jest czynna od 6 rano do 6 wieczorem. Przeczylo to informacji, którą przed wyjazdem znaleźliśmy w internecie. Pozostało nam znaleźć nocleg w zupełnie nieznanym nam miejscu. Oczywiście po wyjściu z marszrutki otoczyła nas grupka służących wszelaką pomocą kierowców. Po szarpanych rozmowach, próbach zrozumienia zdecydowaliśmy się na "współpracę" z dwoma starszymi Panami, którzy wydawali się przyzwoici. Podeszli z nami do pobliskiego hotelu i negocjowali stawki na naszą korzyść, co wzbudziło nasze zdumienie. Co prawda nie udało im się zbić ceny ale zaproponowali, że za darmo przewioza nas do innego hostelu. Tam znowu nie było miejsca. Miałam ochotę skontaktować się z bratem lub po prostu włączyć transfer danych i odpalić booking.com jednak Panowie byli nieugieci w poszukiwaniach i ostatecznie spędziliśmy noc w bardzo przyzwoitym miejscu. W ramach oszczędności chcieliśmy spać w 6 osób w dwupokojowym pokoju, szczególnie, że za 5 godzin mieliśmy wstawać. Pomysł ten wywołał popłoch wśród opiekujacych się tym hotelem Armenek. We trzy zbiegły się do pokoju, wykrzykujac jednocześnie mnóstwo słów. Udało nam się zrozumieć, że boją się, że zniszczymy im świeżo tapetowane ściany i generalnie zrobimy tam bajzel, no i jak chcemy spać w 6 osób na jednym łóżku?! Uspokoilismy Panie potakujac, że doskonale je rozumiemy, nie planujemu nic zniszczyć a do spania mamy maty i śpiwory, które rozłożony na podłodze. Kierowcy również pomagali nam w tlumaczeniach, na odchodne dali nam jeszcze 3 bochenki chleba! Poczuliśmy ulgę, kiedy wszyscy interesanci wyszli, zamknelismy drzwi i mogliśmy zrobi sobie kolację i wypić piwo, które w takich momentach smakuje jak nigdy:-)
Nasi kierowcy byli Gruzinami. Odnieslismy wrażenie, że naprawdę chcą nam pomóc jak i zarobić 100 usd, które byliśmy skłonni im zapłacić za transfer do Kazbegi. Troszkę się poirytowalismy, czekając na jednego z nich godzinę czasu, którą przecież moglibyśmy spędzić smacznie śpiąc... Kolejna sprawa to ten obiecywany van, którym mieliśmy jechać wszyscy razem. Zamiast niego pojechaliśmy dwiema osobowkami. Póki jednak ustalona kwota się zgadza, dla nas to właśnie bez różnicy. Panie mają taką metodę, że zabierają ludzi pod granicę, po czym szukając chętnego, który za część "lupu" przewoza interesantów dalej. Nasi Panowie zadookowali nas u jegomoscia z busem dla 5 pasażerów, nas było 6 ale przecież to nie problem :-)
Busem przekroczylismy obydwie granice, tym razem bez problemów. Jest 10 rano - wreszcie wita nas Kazbegi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz