środa, 3 maja 2017

Nocleg w drodze na Le Pont



Czy to Wam się spina? Obiadokolacja pod opuszczoną wiatą, „kąpiel” w 1 litrze wody z dodatkiem płynu do dezynfekcji rąk przy temperaturze -1˚C, nocleg w namiocie osłoniętym pustymi koszami na śmieci oraz kawa z kawiarki o poranku? Tak, to połączenie jest możliwe jeśli zabierze się kawiarkę na kamping ;)

Noc postanowiliśmy spędzić jak najbliżej trasy prowadzącej do schroniska Rifugio Vittorio Emanuele II. Do Le Pont (Pont) położonego na wysokości 1960 m n.p.m., gdzie rozpoczyna się szlak na Gran Paradiso prowadzi droga SR23 wijąca się długo doliną, która o tej porze roku wydawała nam się prawie opuszczona. Mijaliśmy po drodze kilka małych wiosek lub też bardziej osad składających się dosłownie z kilku domów. Wąska, otoczona stromymi zboczami dolina nie wzbudziła mojego entuzjazmu, szczególnie, że część domostw wyglądało na opuszczone ruiny. Dodatkowo zbliżał się zmrok i zaczął prószyć śnieg z deszczem, być może dlatego otoczenie prezentowało się tak ponuro. Po drodze mijaliśmy górskie kozice, zwykle wzbudzają one zachwyt, tym razem mieszał się on z trwogą. Górska kozica o półmetrowych rogach oddalona o 5 metrów od poruszającego się samochodu z nami w środku – głowa sama pisała możliwe scenariusze ;) Na szczęście użycie OC i AC nie było konieczne. Teren ulega wypłaszczeniu, robi się przestronniej. Docieramy do Le Pont. Pewnie dlatego możliwe było zbudowanie tam hotelu i zaplecza. Hotel był wyjątkowo elegancji jak na miejsce, w którym się znajdował. Z zazdrością spoglądaliśmy na siedzących w ciepełku gości którzy relaksowali się przy lampce wina i muzyce. Pisząc ten teks z ciekawości sprawdziłam cenę – 65 eur za osobę. Może przy następnej okazji skorzystamy;)

Początkowo chcieliśmy rozbić namiot właśnie na Le Pont, okazało się, że mimo przestronnego terenu nie znaleźliśmy tam dla siebie dobrego miejsca. Niecały kilometr wcześniej widzieliśmy nieczynny o tej porze kamping i tam postanowiliśmy wrócić. Swoją drogą sezon musi być tu strasznie krótki skoro początkiem maja jedyny chyba kamping w okolicy jest zamknięty. No cóż, w końcu termometr samochodowy pokazał nam 0˚C, a noc się jeszcze nie zaczęła. Miejsce jak dla nas było wymarzone, świeciły się latarnie dzięki czemu mogliśmy bez stresu ogarnąć nasz grajdołek. Namiot rozbiliśmy w takiej jakby wiacie przy toaletach. Dzięki temu byliśmy bardziej osłonięci od chłodu, dodatkowo przejście zabarykadowaliśmy koszami na śmieci. Brzmi jak włóczęgostwo? ;) Spokojnie, toalety były zamknięte i nieczynne, a kosze wyczyszczone po poprzednim sezonie i zupełnie puste. Na zewnątrz były umywalki ale wody, wiadomo nie było. Był za to strumyk. Podgrzaliśmy sobie wodę i dzięki temu miałam wspomnianą na początku relacji wymarzoną kąpiel w litrze wody z dodatkiem płynu do dezynfekcji. Później szybko wskoczyłam do śpiworka i zjadłam małe co nieco. Chłopaki zrobili to samo i już za chwilę byliśmy w komplecie. Teraz świecące latarnie nie były już tak przydatne. Całą noc wydawało mi się, że zaraz wstajemy więc za bardzo się nie wsypałam. Za to było mi tak gorąco, że musiałam się rozbierać ;) Naprawdę uwielbiam mój śpiwór Małachowskiego :) Niestety rano musiałam z niego wyjść do świata o zdecydowanie nieprzychylnej temperaturze :/ Kiepska odporność na niskie temperatury to moja kolejna wada po lęku wysokości. 

Sebastian ogarniał kuchnię, do śniadania zrobił nam wyśmienitą kawę z kawiarki co zdecydowanie jest rarytasem w takim miejscu. Myślę, że nawet w hotelu przy Le Pont nie mają lepszej kawy ;)  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz