Czy to Wam się spina? Obiadokolacja pod opuszczoną wiatą,
„kąpiel” w 1 litrze wody z dodatkiem płynu do dezynfekcji rąk przy temperaturze
-1˚C, nocleg w namiocie osłoniętym pustymi koszami na śmieci
oraz kawa z kawiarki o poranku? Tak, to połączenie jest możliwe jeśli zabierze
się kawiarkę na kamping ;)
Noc postanowiliśmy spędzić jak najbliżej trasy prowadzącej do
schroniska Rifugio Vittorio Emanuele II. Do Le Pont (Pont) położonego na
wysokości 1960 m n.p.m., gdzie
rozpoczyna się szlak na Gran Paradiso prowadzi droga SR23 wijąca się długo
doliną, która o tej porze roku wydawała nam się prawie opuszczona. Mijaliśmy po
drodze kilka małych wiosek lub też bardziej osad składających się dosłownie z
kilku domów. Wąska, otoczona stromymi zboczami dolina nie wzbudziła mojego
entuzjazmu, szczególnie, że część domostw wyglądało na opuszczone ruiny.
Dodatkowo zbliżał się zmrok i zaczął prószyć śnieg z deszczem, być może
dlatego otoczenie prezentowało się tak ponuro. Po drodze mijaliśmy górskie
kozice, zwykle wzbudzają one zachwyt, tym razem mieszał się on z trwogą. Górska
kozica o półmetrowych rogach oddalona o 5 metrów od poruszającego się samochodu
z nami w środku – głowa sama pisała możliwe scenariusze ;) Na szczęście użycie
OC i AC nie było konieczne. Teren ulega wypłaszczeniu, robi się przestronniej. Docieramy
do Le Pont. Pewnie dlatego możliwe było zbudowanie tam hotelu i zaplecza. Hotel
był wyjątkowo elegancji jak na miejsce, w którym się znajdował. Z zazdrością
spoglądaliśmy na siedzących w ciepełku gości którzy relaksowali się przy
lampce wina i muzyce. Pisząc ten teks z ciekawości sprawdziłam cenę – 65
eur za osobę. Może przy następnej okazji skorzystamy;)
Początkowo chcieliśmy rozbić namiot właśnie na Le Pont,
okazało się, że mimo przestronnego terenu nie znaleźliśmy tam dla siebie
dobrego miejsca. Niecały kilometr wcześniej widzieliśmy nieczynny o tej porze
kamping i tam postanowiliśmy wrócić. Swoją drogą sezon musi być tu strasznie
krótki skoro początkiem maja jedyny chyba kamping w okolicy jest
zamknięty. No cóż, w końcu termometr samochodowy pokazał nam 0˚C, a noc się
jeszcze nie zaczęła. Miejsce jak dla nas było wymarzone, świeciły się latarnie
dzięki czemu mogliśmy bez stresu ogarnąć nasz grajdołek. Namiot rozbiliśmy w takiej jakby wiacie przy toaletach. Dzięki
temu byliśmy bardziej osłonięci od chłodu, dodatkowo przejście
zabarykadowaliśmy koszami na śmieci. Brzmi jak włóczęgostwo? ;) Spokojnie,
toalety były zamknięte i nieczynne, a kosze wyczyszczone po poprzednim
sezonie i zupełnie puste. Na zewnątrz były umywalki ale wody, wiadomo nie
było. Był za to strumyk. Podgrzaliśmy sobie wodę i dzięki temu miałam
wspomnianą na początku relacji wymarzoną kąpiel w litrze wody z dodatkiem
płynu do dezynfekcji. Później szybko wskoczyłam do śpiworka i zjadłam małe co
nieco. Chłopaki zrobili to samo i już za chwilę byliśmy w komplecie. Teraz
świecące latarnie nie były już tak przydatne. Całą noc wydawało mi się, że
zaraz wstajemy więc za bardzo się nie wsypałam. Za to było mi tak gorąco, że
musiałam się rozbierać ;) Naprawdę uwielbiam mój śpiwór Małachowskiego :)
Niestety rano musiałam z niego wyjść do świata o zdecydowanie nieprzychylnej temperaturze
:/ Kiepska odporność na niskie temperatury to moja kolejna wada po lęku
wysokości.
Sebastian ogarniał kuchnię,
do śniadania zrobił nam wyśmienitą kawę z kawiarki co zdecydowanie jest
rarytasem w takim miejscu. Myślę, że nawet w hotelu przy Le Pont nie mają
lepszej kawy ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz