środa, 30 marca 2016

Różne oblicza tej samej góry - czyli Babia Góra w marcu

Babia Góra cieszy się niesłabnącą reputacją szczytu o bardzo zmiennej i wietrznej pogodzie. Przyznam szczerze, że do tej pory na Babiej byłam tylko dwa razy i w obydwu przypadkach góra była dla mnie łaskawa racząc mnie słońcem, pięknymi widokami i przyjaznymi podmuchami wiatru. Tym razem miałam się przekonać o sile i zmienności tej góry.

Wędrówkę rozpoczęliśmy około 10 rano z Przełęczy Krowiarki czerwonym szlakiem, mocno w górę. Pogoda nas rozpieszczała. W mocnym słońcu zaśnieżony las skrzył się i mienił. Na tarasie widokowym Nad Sokolicą (1367 m n.p.m.) rozpościerał się piękny widok na Beskid oraz na samą Babią Górę. Widać było jak śnieg tańczy na szczycie, ale z naszej perspektywy wyglądało to na zupełnie niewinne podmuchy wiatru :) Turyści spotkani na drodze przekazali nam jednak, że z każdym kolejnym metrem wiosna się kończy, a zaczyna się sroga zima i nieprzyjemny wiatr z gwarantowanym pilingiem twarzy drobnymi kryształkami śniegu ;) Nie zrażając się tymi informacjami szliśmy dalej, co więcej w nasze ślady poszedł również chłopak napotkany Nad Sokolicą, który wcześniej zawrócił przed szczytem. Po przejściu jakichś 15 minut wyszliśmy z se strefy wyższej kosodrzewiny na odsłonięty teren, a tam wiatr wzmagał się z każdym krokiem. Byliśmy nawet dobrze przygotowani, w spodniach z wind stoperem, puchowej kurtce z kapturem i kilkoma warstwami pod spodem byłam w stanie się zakamuflować tak, że widać było tylko moje oczy. Jednak bardzo szybko okazało się, że bardzo przydałyby się okulary oraz stuptuty. Od pewnego momentu wiatr tak przesypał śnieg, że nie było już widać ani ścieżki, ani kosodrzewiny. Szliśmy po skorupie śniegu co chwilę wpadając w zaspy i zbierając śnieg w butach. Kiedy wpadłam prawie po udo miałam chwilę zwątpienia czy dalsza wycieczka ma sens. Wystające czerwone paliki były dla nas drogowskazem i w jakimś sensie zachęcały do dalszej wędrówki. Po pewnym czasie wyszliśmy z obszaru zasp i maszerowaliśmy po twardym podłożu. W tej sytuacji walka z samym wiatrem była już do wytrzymania. Wędrując w tych warunkach naszyły mnie takie przemyślenia, że w górach można mierzyć się z jednym przeciwnikiem ale gdy pojawi się ich więcej warto zastanowić się co dalej.

Dopiero na szczycie odważyłam się wyciągnąć aparat i zrobić kilka zdjęć, zaowocowało to  bardzo szybkim wychłodzeniem dłoni i mocnym bólem palców kiedy krążenie zaczęło wracać do normy. Aura na szycie nie zachęcała do dłuższego postoju, szybko uzupełniliśmy płyny i ruszyliśmy w dalszą drogę czerwonym szlakiem do schroniska Markowe Szczawiny. Tam dopiero rozpoczęła się walka z wiatrem. Początkowe zejście z samego szczytu dosyć stromym trawersem było nie lada wyzwaniem, szczególnie, że z za każdej skały wiatr dął i sypał ostrymi drobinkami zmrożonego śniegu prosto w twarz. W pewnym momencie zaczęłam iść tyłem bo nie byłam w stanie patrzeć pod wiatr. Metoda ta okazała się bardzo powolna ale skuteczna na tyle aby pokonać ten stromy odcinek. Wiatr ustąpił dopiero kiedy zeszliśmy z grani i weszliśmy w wyższe kosodrzewiny, a następnie las. Wszystkim, którzy szli w przeciwnym kierunku uświadamialiśmy co ich czeka za chwilę. Oczywiście wszyscy wiemy, że pogoda w górach bywa zmienna, jednak kiedy doświadczasz tego na własnej skórze wtedy zaczynasz rozumieć co to znaczy. Czasami trudno uwierzyć, że tak, różne oblicza może mieć ta sama góra.

W schronisku dopadł nas prawdziwy głód:) Wyjedliśmy nasz prowiant, wysuszyliśmy trochę rzeczy. W tym momencie muszę przyznać, że minimalizm w górach się nie sprawdza. Właściwie podstawą takie wyposażenie, które pomoże nam przetrwać różnorodne warunki, co więcej warto mieć niektóre przedmioty zdublowane, na przykład skarpetki ;-) Za użyczenie drugiej pary bardzo dziękuję Sebastianowi :)

Powrót do Przełęczy Krowiarki niebieskim szlakiem to bardzo spokojny, trochę nudny marsz lasem. Po wcześniejszych atrakcjach taki spacer był dla nas odpowiednią alternatywą :)

\ 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz