piątek, 2 października 2015

Retrospekcje ze Spartathlonu

Wybierając się na Spartathlon tylko jako widz i wsparcie, tak naprawdę nie miałam pojęcia czym to wydarzenie jest. Byłam zaledwie obserwatorem, a mimo tego udzieliły mi się emocje towarzyszące biegowi, na pewno po części dzięki temu, że jeszcze przed startem mogłam poznać część polskiej reprezentacji. Poza Jarkiem Oleksy, któremu towarzyszyłam wraz z Agnieszką i Kasią, w Spartathlonie startowali Andrzej Radzikowski, Piotr Kuryło, Zbyszek Malinowski, Artur Kujawiński, Marcin Zieliński, Stanisław Giemza i Łukasz Sagan. 





Połowa Panów ukończyła bieg, co wpasowuje się w ogólne statystyki biegu, który kończy zazwyczaj mniej niż połowa biegaczy. To nie jest jednak ważne. Kiedy stałam na starcie biegu robiąc zdjęcia mogłam tylko podejrzewać w jakim stresie i ekscytacji są biegacze. Przed nimi 246 kilometrów, kilkadziesiąt godzin biegu (między pierwszym i ostatnim zawodnikiem różnica czasu wyniosła ponad 12 godzin!). 

To nie jest już zwykły bieg, to jest ekstremalna przygoda podczas, której wszystko może się wydarzyć. Zawodnik musi być przygotowany nie tylko na walkę ze sobą ale też z kaprysami pogody, uciążliwym ruchem samochodowym, biegiem w nocny, limitami czasowymi, trudnościami logistycznymi. Mimo, że trasa jest w większości asfaltowa to bardzo górzysta. Płaskich odcinków jest tam naprawdę niewiele. Pierwszy punkt kontrolny, na którym zawodnik może liczyć na wsparcie swojej załogi znajduje się na 42 kilometrze. Po przebiegnięciu maratonu zawodnicy ciągle mają większość trasy przed sobą, a w tym roku było bardzo słonecznie i duszno co zdecydowanie nie ułatwiało biegu. Punkt ten był zamykany o 11:45 co oznaczało, że dystans należy pokonać w mniej niż 4h45. Wydaje się, że nie jest to wyżyłowany limit dla doświadczonych biegaczy, tyle, że przy podobnych, wymagających limitach na kolejnych punktach odpowiedne rozłożenie sił staje się wyzwaniem. 











Po 65 kilometrze miałam okazję obserwować tych, którzy zakończyli bieg bo nie zmieścili się w czasie o minutę, dwie czy pięć. W twarzach większości było widać zawód, a znaleźć słów pocieszenia nie było łatwo. Oczywiście byli i tacy, którzy rezygnowali świadomie bo na przykład kontuzja uniemożliwiała im dalszy bieg. Od tego też kilometra wspólnie z Jarkiem kibicowaliśmy pozostałym biegaczom. 





Od Koryntu, znajdującego się na 90 kilometrze trasa zrobiła się ciekawsza, bardziej kameralna, biegła często wśród malowniczych krajobrazów i uroczych miejscowości. Jednocześnie też droga była coraz bardziej górzysta, choć najtrudniejszy podbieg na Parthenio był jeszcze przed wszystkimi uczestnikami. W związku z rezygnacją Jarka nie miałyśmy okazji poczuć czym jest praca załogi wspierającej w nocy. Z opowieści innych ekip i obserwacji wygląda na to, ze jest to kawał ciężkiej pracy. Nie chodzi tylko o bycie w odpowiednim miejscu i czasie, i to jeszcze z odpowiednim wyposażeniem ale również o ciągłą konieczność czuwania, przewidywania, a przede wszystkim umiejętnego dopingowania zawodnika. Obserwując zmagania biegaczy w okolicach 100 kilometra, jeszcze przed zapadnięciem zmroku zastanawiałam się dlaczego to robią? Nie umiałam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Przed najlepszymi jeszcze cała noc w biegu, a przed pozostałymi również prawie cały dzień. 






Noc przyniosła zmianę pogody, silny deszcz i znaczne ochłodzenie. Podczas gdy nasza ekipa smakowała greckie wino w Sparcie pozostali zawodnicy walczyli z własnym ciałem, duszą i nocą. Nad ranem w Sparcie siąpiło. Gdy przyszliśmy na metę okazało się, że pierwsza piątka najlepszych biegaczy już dobiegła. Najlepszy, Niemiec Florian Reus, pokonał dystans Spartathlonu w 23 godziny, 17 minut i 31 sekund. Niesamowita amerykanka, Katalin Nagi, której kibicowaliśmy przed 100 kilometrem stawiła się na mecie jako czwarta! Gdy ją mijaliśmy samochodem w czasie biegu była w okolicach 7 pozycji, biegła bardzo równo, z dużym zapasem sił. Wynik potwierdza, że siły zachowała do końca. Na mecie czekaliśmy na Andrzeja sprawdzając co jakiś czas informacje na facebooku. Z wiadomości podawanych w nocy wiedzieliśmy, że Andrzej zajmował 3, a później 2 miejsce. Rano wiedzieliśmy już, że nie utrzymał tej pozycji. Co było powodem i kiedy go zobaczymy w osławionej alei? Nie mieliśmy pojęcia, że po pokonaniu najtrudniejszej góry organizm Andrzeja odmówił posłuszeństwa. Jak sam zawodnik przyznał później, za szybko pokonał osławione wziesienie i to było głównym powodem dalszych problemów. Pomimo tego Andrzej znalazł w sobie siły aby dotrzeć na metę. Przywitaliśmy go brawami, jako 18 zawodnika, z czasem 28 godzin 44 minuty i 5 sekund. W pięknym stylu do mety dobiegli również Zbyszek Malinowski, Łukasz Sagan i Artur Kujawiński. Obserwując powitanie kolejnych biegaczy odnosiło się wrażenie, że każdy z nich jest bohaterem. To właściwie nie było wrażenie ale pewność. Z drugiej strony, w mojej głowie nadal tkwi pytanie: dlaczego? Nie znajdę odpowiedzi, nie szukam jej. Nie muszę rozumieć drogi obieranej przez innych ludzi, by móc podziwiać ich trud i waleczność.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz