Już pierwszy krok jaki wykonaliśmy w Izraelu był na pustyni,
wylądowaliśmy bowiem w porcie Ovda. Na małym lotnisku otoczonym pustynią można
by poczuć się jak w pułapce. Do Ejlatu jechaliśmy drogą numer 12, która wiedzie
wzdłuż granicy z Egiptem. Gdyby nie wysoki płot z drutem kolczastym,
pewnie ciężko byłoby się zorientować, że tak blisko granicy jesteśmy. Tymczasem
taki drut ciągnie się przez pełne 250 kilometrów granicy obydwu państw.
Dojazd z Ovdy do Ejlatu zajmuje około godziny. Widoki, mimo
iż pustynne, nie nudzą nas. Są przecież tak inne od tego co mamy u siebie. Do
tego krajobraz zmienia się, co jakiś czas obserwujemy tabliczki i wydeptane
ścieżki świadczące o tym, że na pustyni można przebywać. Wreszcie docieramy nad
Morze Czerwone, do Ejlatu. Izrael dysponuje tylko 7 kilometrami tak strategicznego
dla tego Państwa brzegu. Z plaży widać mieniące się w słońcu budynki i port należącej
do Jordanii Akaby.
W Ejlacie gościliśmy w bardzo sympatycznym domu - Gest House
Custo Dive Resort. Okolica, w której usytuowany jest obiekt była spokojna i
zadbana. Jednak turystyczna część Ejlatu nie przypadła nam do gustu. Miasto
reklamowane jako kurort wydawało nam się zaniedbane, trochę brudne i dosyć
chaotyczne, szczególnie z lotniskiem ulokowanym praktycznie w centrum. Zapewne
fani podwodnych atrakcji mają tu co robić - łatwo dostępna rafa koralowa,
delfiny, podwodne obserwatorium. My jednak nie planowaliśmy w Ejlacie zostać
dłużej, zdążyliśmy za to wykąpać się w Morzu Czerwonym i to było
fantastyczne, zważywszy, ze jeszcze kilka godzin wcześniej jechaliśmy na
lotnisko w ciepłych kurtkach i czapkach.
Aby dotrzeć nad Morze Martwe podróżujemy wiodącą wzdłuż
granicy z Jordanią drogą numer 90. Pustynne widoki urozmaicają pojawiające się
z rzadka osady ewentualnie stacje paliw. Ciekawie zaczyna robić się gdy po
prawej stronie pustynnego horyzontu zaczynają od czasu do czasu migotać razem błękit
i biel. To morze, Morze Martwe. Momentami prezentuje się zupełnie niezwykle,
z białymi skałami solnymi wyglądającymi jak wysepki, z niedostępnym brzegiem
często przywodzącym na myśl kosmiczne krajobrazy. Niestety widać dosyć dużą
ingerencję człowieka, spora część trasy wzdłuż wybrzeża jest przeorana przez koparki,
zniszczona i wyeksploatowana. Morze Martwe zanika. Na szczęście w miejscowości
Ein Bokek znaleźć można fragment przyjazny dla człowieka. Jest tam piękna,
dostępna dla wszystkich plaża, z której można swobodnie wejść do morza i już
w pierwszych krokach poczuć niesamowitą różnicę w stosunku do zwykłego
akwenu. Każdy krok w tej wodzie stawia się jakby z większym oporem. Ma się
wrażenie, że woda jest gęsta, a jej konsystencja oleista. Drobne podrażnienia
na skórze zaczynają lekko szczypać. Wreszcie kładąc się na wodzie można poczuć
lekkie wypychanie, za chwilę całe ciało unosi się swobodnie bez konieczności
żadnego ruchu. Odchylam lekko głowę, zamykam oczy i w ciągu zaledwie kilku
chwil odprężam się całkowicie. Niesamowite uczucie. Mniej komfortowo jest przy
wyjściu z wody, w ciepłym słońcu osolone ciało zaczyna wysychać i zdecydowanie
należy pozbyć się tej warstewki z siebie, na szczęście przy plaży znajdują się
prysznice ze zwykłą wodą, które ułatwiają zadanie.
Niedaleko od Ein Bokek znajduje się Masada. Twierdza
położona jest na płaskowyżu, na wysokości 410 metrów nad poziomem Morza
Martwego. Udoskonalona została przez Heroda do celów obronnych i wydawała się niezdobytą
fortecą. Jednak Rzymianie zdobyli ją w 73 roku n.e. Zeloci, którzy w tamtym
czasie zajmowali twierdzę, zdecydowali się na zbiorowe samobójstwo aby nie
trafić w ręce wrogów. Obecnie można zwiedzać pozostałości zabudowań i Pałacu
wybudowanego przez Heroda. Ruiny nie są okazałe dlatego podczas zwiedzania warto
uruchomić wyobraźnię i skorzystać z nagrań dostępnych dla
zwiedzających. Na to jednak trzeba mieć sporo czasu. Niezależnie od tego,
miejsce stanowi wspaniały punkt widokowy na otaczającą pustynię oraz Morze
Martwe. Na górę można dostać się wyciągiem, natomiast my oczywiście polecamy
piesze wyjście :) , które zajmuje około 40-50 minut.
Pustynia, którą przemierzamy podróżując przez południowy
Izrael to Negew. Właściwie przez środek pustyni wiedzie droga numer 40.
Szczególnym miejscem Negew jest maktesz Ramon. O Ramon i o tym, że
jest to maktesz, a nie krater po raz pierwszy przeczytałam na blogu Agnieszki
zaleznawpodrozy.pl. Maktesz powstał w wyniku erozji formując podłużny lej
kojarzący nam się z kanionem bądź kraterem. Ramon ma aż 40 kilometrów
długości, 9 szerokości, a jego głębokość sięga 300 metrów. Miejscem, w którym
warto zacząć swoją przygodę z makteszem jest miejscowość Mitzpe Ramon. Tam
znajduje się centrum turystyczne oraz łatwo dostępny punkt widokowy. Stojąc nad
makteszem dopada człowieka nieprzeparta ochota aby wybrać się w podróż, w głąb
tego miejsca. Rozsądek natomiast podpowiada, że nie da się tego zrobić ot tak, spontanicznie.
Dostępne są piesze trasy, którymi można spacerować zarówno kilka godzin jak i
kilka dni. Tym razem jednak możemy pozwolić sobie na krótki spacer ścieżką
wzdłuż Ramon. Miejsce jednak zapada głęboko w pamięć co oznacza, że pewnie
kiedyś tam wrócimy z większym zapasem czasu, wody i odpowiednim
ekwipunkiem na podróż pustynnymi ścieżkami.
Południowy Izrael wciąga swoją przyrodą, pustynnym
krajobrazem, ciszą. Północ jest inna. Ruszamy na Północ.